Powyższa okładka moim zdaniem oddaje złożoność utworów Lema. Pomieszanie rzeczywistości, czasów i stylistyk. Pomieszczenia, stare schody nawiązywać mogą do dawnych czasów, książąt i różnych akcesoriów rodem ze średniowiecza występujących w bajkach. Robot kojarzy się z całą sferą science-fiction z dodatkiem lemowskiego "przymrużenia oka", a może raczej ironii? Jego roboty czasem są zabawne, czasem straszne, ale na pewno wszystkie można określić słowem "zadziwiające". I taki właśnie jest robot z okładki. Utwory zamieszczone w "Cyberiadzie" to mieszanka wybuchowa, po którą warto sięgnąć. Myślę, że w porównaniu z innymi prezentowanymi tu wydawnictwami, właśnie okładka pana Daniela Mroza z 1965 roku najciekawiej przedstawia świat opisany w książce i co ważne zachęca, by przeczytać ją od "deski do deski".
Robotyczny koń o niezliczonej ilości nóg, wspinający się po archaicznych schodach. Przejście w abstrakcyjną przyszłość, czasoprzestrzeń nieobliczalną, niemierzalną. Zdobione fasady, kolumny-elementy znanego w podróży do nowego. Kwintesencja twórczości autora.
Klasyczna, cybernetyczna, wypracowana i twórcza.
Dlaczego właśnie ta okładka? Ponieważ wiele mówi o tym co w środku: robo-koń wchodzi na salony, więc już wiadomo, że będzie zabawnie i przedziwnie i na pewno o robotach. A do tego jest to piękna grafika.
Kwitensencja dobrego graficznego projektu. O czymś i po coś. Piękna sztuka.
Gdybym miała wykreować swoją wizję bezsenności, byłaby ona zbieżna z tą okładką. Patrząc na nią, mam wrażenie, że przymykam już ze zmęczenia i bezsilności oczy, a na końcu rozmazanego tunelu spostrzegam wytwór obciążonego brakiem snu umysłu. Duże oczy, których nie można zmrużyć, ubranie niczym rzucone na krzesło ciuchy, przyglądające się z rogu pokoju, czy w końcu zasnę. Czyhające na opadnięcie powiek z rękami zwiniętymi u podołka, niewinne, niepokojące. Wszystko przy braku snu wydaje się niepokojące, co sprawia, że okładka mocno zapada w pamięć.
Szlachetna prostota - trzy kolory, dwie postacie. Ryta w stali lub miedzi statyczna kompozycja wertykalna z tytułem w złotym podziale. Antyczny sznyt grzebienia na hełmie, sygnet wydawnictwa niczym tarcza i pieczęć-rękojmia jakości zarazem. Mocarna sylweta elektrycerza w wykwintnych pasach na pancerzu, niewzruszony mur zamku.A wszystko to dzieckiem podszyte, cyberbeciem. Klasyka klasyk. Najkrótszy skrót zawartości tomiszcza. Tak naprawdę jest najlepsza, bo to od zawsze luźna - tylko recepturką spięta z pożółkłymi kartkami - okładka biblii odległego dzieciństwa.
Daniel Mróz jest bezsprzecznym królem ilustracji stworzonych do dzieł Stanisława Lema. Sposób wizualizacji trudnych treści, niemal fantasmagorii, świadczy o ogromnej wyobraźni i poziomie warsztatu autora. Są także dużym ułatwieniem dla młodego Czytelnika przy lekturze. I właśnie tę okładkę zapamiętam do końca życia, mimo iż czas szkolny dawno za mną.
W boleściach - dlaczego nie jeden z autorów, tylko jedna z okładek ? - wybrałam tę. Tylko właściciel zaczarowanego ołówka jest w stanie oddać wizje świata robotów, a skoro nim dysponuje... to lekkim, skocznym krokiem wpadamy w kolejne krainy i zaświaty pod sztandarem Lema. Futuryzm wyczarowany piórkiem,udający lekkość a osiągnięty ciężką pracą.Daniel Mróz dokładnie rozumiał "drugie dno" książki i potrafił to pokazać kreską i rysunkiem.Z paru różnych wersji okładek do "Cyberiady", ta najpełniej oddaje finezję i dowcip fantasmagorii Lema. Zwłaszcza w tej książce. Parafrazując..."Cyberiadzie" należał się Mróz...ten Mróz 🙂
Każdy widzi co innego,co innego go woła. A jeśli widzi się tak źle jak ja,tylko jednym okiem, to ciągle szuka się zachwytu dla drugiego,którego nie ma. Piękna jest ta okładka w której jest i życie i pewne ograniczenia. Ten kolor który jest energią całego obrazu staje się zapowiedzią soczystości treści. A pasy jak kraty w więzieniu, próbują ograniczyć jego moc i siłę oddziaływania. Ale przecież nie da się zapanować nad taką materią. Lem to wiedział, a ja to poczułam patrząc na tą okładkę. Tak właśnie rodzi się zachwyt w drugim oku. Dlatego właśnie mój głos oddaje na tą okładkę.Danuta
Twarz na okładce przypomina nieco słynne zdjęcie formacji skalnej na powierzchni Marsa. Jest w niej coś tajemniczego, a jednocześnie znajomego. Pierścień wokół twarzy jest podzielony na wiele segmentów i kojarzy mi się z biblioteką przygód Ijona. Czarnobiała kolorystyka nadaje specyficznego klimatu retro scifi, który wg mnie pasuje idealnie do swiata przedstawionego w Dziennikach. Pozdrawiam!
Człowiek jest najbardziej złożonym, intrygującym, często irracjonalnym - mimo posiadania rozumu i wiedzy- bytem. Zawsze twarze przyciągają moją uwagę bo kryje się w nich mnóstwo emocji, także tych które trudno wyrazić słowami.Twarz na okładce sprawia wrażenie smutnej, zamyślonej, jakby w półśnie - między rzeczywistością a marzeniem. Jakby nie wiedziała czy chce się zbudzić z tego snu czy trwać w nim wiecznie... Takie są moje skojarzenia.
Jest człowiek, jest kosmos - wszystko, co u Lema najważniejsze.
Okładka ta udomawia kosmos! Sprawia, że chce się w nim mieszkać, na jej wzór meblować, czego zaproszeniem są wciąż jeszcze puste regały. Biurko ze świeżo odsuniętym krzesłem, szklanka, długopis, arkusz papieru - wszystko to przyłapane na współtworzeniu tytułowych dzienników. A nad tym, niczym pieczęć owego udomowienia, bulaj wyłuskujący pastele z bezlitosnej próżni.
To nie tak, że wybierając tę okładkę, po prostu lubi się kosmos. To jest jak obudzenie się z letargu, wstanie z krzesła i rozprostowanie zdrętwiałych kończyn. To zadarcie głowy do góry, wzięcie głębokiego oddechu i zdanie sobie sprawy z tego, że tuż za cienką ścianą przyziemności czeka przygoda. Bez limitu, bez grawitacji, tylko wielka, nieodgadniona przestrzeń do eksplorowania. Wystarczy tylko zanurzyć się, hop w nieważkość, w słowa Mistrza.
W okładce "Dzienników gwiazdowych" stworzonej przez Przemka Dębowskiego najbardziej podoba mi się zestawienie pustki z ogromem wszechświata wyglądającego z okrągłego okienka. Od spraw niesamowitych oddziela nas szyba i teoretycznie nie możemy w nich uczestniczyć, ale czy naprawdę tak jest? Ludzie uwielbiają podglądać. Dzisiaj możemy z każdej strony podglądać nowatorski umysł Lema na kartkach jego powieści. Czy zostaniemy w bezpiecznym pokoju patrząc na puste półki lub biurko? A może podejdziemy bliżej okna i odkryjemy świat na nowo? Decyzja należy do nas".
Okładka świetnie oddająca samotność i małość człowieka we Wszechświecie, niewielkie okienko pod sufitem obrazujące tajemniczość i nieosiągalność kosmosu, a do tego puste półki, które można zapełnić milionami książek ale po co skoro może tak naprawdę nie wiemy nic...
Generalnie kocham ilustracje Daniela Mroza, który zwłaszcza przy klasycznej fantastyce Lema bardzo się sprawdził. Stworzył całą paletę dziwnych, ale i fascynujących postaci (te trąbki, wychodzące z uszu i skądinąd, oczy na szypułkach, "przegubowe" roboty), które pobudzały - w każdym razie moją! - wyobraźnię. Lem postać opisywał, Mróz ją rysował - i my już ją widzieliśmy. To dzięki Mrozowi po raz pierwszy wyobraziłem sobie nie tylko Aldebarańczyków, ale w ogóle przybyszów z dalekich planet. Wiem, że nigdy ich nie zobaczę, ale przynajmniej wiem , jak wyglądają:))
Mój syn zobaczywszy tę okładkę zapytał czy możemy to razem przeczytać.
Stanisław Lem i Daniel Mróz to był duet idealny. No bo jaki wyraz twarzy mogą mieć Aldebarańczycy kiedy usłyszą: "A psiamać chrrancowata wasza dyszlem chrzczona!!", co ich superautomat tłumaczący przekłada na "Przodek czworożnego ssaka płci żeńskiej, potraktowany częścią czterokołowego pojazdu w ramach religijnego obrządku..." Właśnie taki jak na okładce pana Mroza.
Okładka powinna zaintrygować, zawołać i ta właśnie to robi woła do mnie hej hej zobacz co mam w środku na pewno coś fantastycznego, innego i bardzo ciekawego.
Dla mnie mistrzostwo formy - prosta, nieskomplikowana okładka, ale wzbudzająca pewne napięcie i strach, także poprzez te żółtospoglądające na nas tajemnicze oczy tegoczegoś. A może to coś, to jednak człowiek w krzywym zwierciadle albo ciemna strona ludzkiej osobowości...?
"Solaris" jest trudną do zwizualizowania egzystencjalną historią, której centrum jest tytułowa planeta. Owe nieznane ciało niebieskie jest pokryte cytoplazmatycznym oceanem, który potrafi tworzyć niesamowite kształty - jest to element książki wymagający olbrzymiej kreatywności od artysty próbującego go przedstawić. Jerzy Kępkiewicz obrał kierunek minimalistyczny, ale równocześnie ugruntowany w trendach dekady 1960'. Przedstawiony kształt jest zarazem próbą odwzorowania substancji okalającej planetę, a równocześnie powszechnym wzorem wykorzystywanym w modzie lat 60. Jaskrawy pomarańcz w połączeniu z magentą jest niejako wpisany w symbol ruchu kulturalnego Flower Power. Nie znaczy to jednak, że okładka dzisiaj prezentuje się gorzej. Bynajmniej, estetycznie dobrane kolory do kształtu są dla nas tym bardziej czymś obcym (sic!), bo niespotykanym już dzisiaj, dlatego tym bardziej przyciągającym uwagę.
Chociaż bardzo lubię okładki pana Dębowskiego, wybrałem akurat tę, bo jest pięknie, psychodelicznie wręcz, kolorowa i ma w sobie niedookreśloność, która znika dopiero po zapoznaniu się z treścią książki. Innymi słowy: nie zawiera spoilerów. Co więcej, pasuje mi bardzo do tematyki "Solaris", jak i do wszystkich znanych mi utworów Stanisława Lema, traktujących przecież o spotkaniu z Nieznanym i kończącą się porażką próbą zrozumienia Go przy użyciu ludzkich kategorii myślowych. Pozostaje nam tylko jakieś przybliżenie, projekcja. Ta okładka to taki właśnie kosmiczny test Rorschacha i o ile wiemy, jaki jest jej związek z treścią utworu, to czym w ogóle jest to, do czego ona nawiązuje? Jednak bez pojęć wszystko to tylko jakieś plamy, a plama to też słowo, pojęcie... Zatem pow klalk eaeowkif er ooo....
Fenomenalna okładka dla fenomenalnego Dzieła! Intrygująco pobudza wyobraźnię. Surrealistyczna twarz wzbudza lęk i niepewność, a zarazem ciekawość i ""wciąga"" do swojego świata. Spojrzysz na okładkę i… musisz wziąć do ręki, musisz przeczytać.
Oczywiście talent, doświadczenie i subtelność odgrywają pierwszoplanową rolę, ale nie tylko one przesądzają o najwyższej jakości artystycznej okładki. Artysta sięgnął do doświadczeń sztuki plakatu, wykorzystał charakterystyczne dla niej elementy: skrót myślowy, metaforę i zagadkę. Wszystkie one prowadzą do zaciekawienia odbiorcy, do granic, których przekroczenie skutkuje lekturą, potęgują obietnice czytelniczych rozkoszy. Znakomity dialog obrazu, który prowadzi do słowa, i słowa, które na powrót, po lekturze, prowadzić będzie do obrazu, by odczytać go na nowo.
eL. E. eM. - w takim miarowym tempie czytelnik odczytuje stylizowane nazwisko autora powieści z okładki. Wkroczenie na eseistyczną orbitę Lema odbywa się, jak zarządził plastyk, stopniowo, rytmicznie, niepewnie. Tajemnice kosmosu i nauki nie mogą być odkryte natychmiast, wymagają rozwagi, skupienia, cierpliwości i właśnie powolnego wtajemniczania, odkodowania. Artysta uchwycił ten mozół zdobywania wiedzy, dyktując swoisty graficzny takt. Sformułował wizualny rebus; notabene: świetnie korespondujący z treścią książki - składającej się także z trzech części. (576 znaków)
Czasooporna. Mimo blisko 50 lat wygląda jak dzieło współczesne. Kwintesencja Lema.
Prostota. By S.L.
Prosta, lecz ekspresyjna. Elegancka, ale niepokojąca. Harmonijna, choć pełna sprzeczności.